Program

TO NIE JEST ŁATWA ROZMOWA
18:30- 20:00

Debata Przedmioty jako wehikuły czasu będzie tłumaczona na polski język migowy.

We wrocławskim Pałacu Królewskim na wystawie 1000 lat Wrocławia pokazano dwa bilety: jeden uprawniał do podróży słynnym sterowcem Graf Zeppelin, a drugi był przepustką na Wystawę Ziem Odzyskanych. Ich wartość materialna jest niewielka, ale są bezcenne jako wehikuły czasu. Opowiadają jednocześnie historię prywatną i uruchamiają obrazy wielkich procesów dziejowych, są wspornikami pamięci, a nawet prowadzą same ze sobą historyczny dialog. Bilet na sterowiec kupił nadburmistrz Wrocławia, Otto Wagner. Wybrał się 9 września 1930 roku z lotniska na Gądowie do Friedrichshafen przez Wiedeń i Monachium. Cel był turystyczny, magistrat za to nie płacił. Trzy lata później Wagner został przez nazistów usunięty z urzędu, wyjechał do Jeny i zabrał ze sobą bilet. Przechował go troskliwie przez lata wojny, żeby pod koniec życia przekazać wnukowi, a ten z kolei dał go wrocławskiemu muzeum. Bilet na Wystawę Ziem Odzyskanych zachował Kazimierz Kuligowski, pierwszy polski wiceprezydent Wrocławia. Nie był mu do niczego potrzebny, jako przedstawiciel władz miasta wchodził na wystawę bez biletu, ale zachował go jako pamiątkę socjalistycznej mission: impossible (przygotowano ją w cztery miesiące, co dla zrujnowanego miasta było ogromnym obciążeniem), niezwykłej operacji propagandowej, której celem było pokazanie, że Ziemie Zachodnie zawsze były polskie, a dzięki władzy ludowej stały się krainą mlekiem i miodem płynącą. Te dwa bilety są przykładem na to, że przedmioty mogą wystąpić w roli medium między pamięcią a przyszłością. Zapisują wiele opowieści, mają często swoje biografie, które splatają się z biografiami ludzi. Związane ze swoją epoką i jej warunkami społeczno-politycznymi, komunikują się ze sobą, odsyłają do siebie albo nawzajem się unieważniają. Historie ludzi i historie rzeczy toczą się równolegle i nieustannie wzajemnie uzupełniają. Znaczenie przedmiotów jako materialnego nośnika historii politycznej i społecznej, manipulacji propagandowych oraz indywidualnych biografii ludzkich widać szczególnie na tzw. Ziemiach Odzyskanych, jak przywykliśmy nazywać ponad sto tysięcy kilometrów kwadratowych, które po II wojnie światowej zostały przyznane Polsce. Niemal jedna trzecia polskich obywateli żyje na „poniemieckim”, a „odzyskiwanie” tych terenów znaczy budowanie tożsamości, mozolne odkrywanie prawdziwej historii i tworzenie połączenia z tymi, którzy byli przed nami. W tym procesie, często bolesnym, przedmioty odegrały ogromną rolę. „W niektórych mieszkaniach wszystko było tak pozostawione, jak gdyby lokatorzy wyjechali na kilkudniową wycieczkę. W szafach wisiały ubrania i palta, w bieliźniarkach leżały starannie poukładane piękne obrusy i ręczniki, w spiżarniach półki zastawione były dziesiątkami słoików, pełnych kompotów, konfitur i jarzyn. O opuszczeniu świadczyły tylko zamarłe zegary, których nikt nie nakręcał, i gromadzące się z wolna warstwy kurzu” – wspominał Ryszard Janusz Szyndler, który po wojnie trafił do Białogardu i Koszalina (Pamiętniki osadników Ziem Odzyskanych pod red. Z. Dulczewskiego i A. Kwileckiego). Miastom i wsiom zmieniono mieszkańców, zatarto po nich ślady. Już 6 września 1945 roku prezydent Wrocławia nakazał właścicielom nieruchomości usunięcie wszystkich niemieckich napisów, i to pod odpowiedzialnością karną. Mieli to zrobić w ciągu tygodnia. Termin był nierealny, choć sprawa priorytetowa. Nawet ulicom nie udało się szybko nadać polskich nazw i w latach 1945‒1946 nagminnie używano niemieckich. Prasa, która czuwała bacznie nad odniemczaniem miasta, wytykała władzom pozostawienie cokołów niemieckich pomników, a nawet niemieckich nalepek na butelkach piwa. W domach władza oficjalnej lustracji nie przeprowadzała, a przecież dawni mieszkańcy zostawili rzeczy, które przez lata o nich przypominały. Na strychach leżały albumy ze zdjęciami obcych ludzi, w piwnicach stały pudła z porcelanową zastawą ukrytą przed bombardowaniem, na skrzynkach pocztowych i wizytówkach widniały obco brzmiące nazwiska. „Pochłonięci trudem odgruzowania wrocławianie nie chcieli zastanawiać się nad przeszłością. Świadomość historii wystawili za drzwi. Niemieckie napisy na żeliwnych płytach kanalizacyjnych, codziennie odkręcane w łazience kurki z literami K (kalt) i W (warm) stały się znakami bez treści, abstrakcyjnymi ornamentami” – pisał Włodzimierz Kalicki, autor reportażu Dom Pawła, dom Małgorzaty (GW 8.09.1995). Musiały minąć długie lata (według socjologów trzy pokolenia), żeby te niepotrzebne właściwie przedmioty stały się inspiracją do zbadania przeszłości własnej ulicy, domu, mieszkania. Żeby mieszkańcy Ziem Odzyskanych zaczęli być nimi na tyle zaintrygowani, by zacząć wyciągać nadpisane na przestrzeni lat komunikaty. W dyskusji wezmą udział: Karolina Ćwiek-Rogalska – antropolożka, etnografka i bohemistka z Instytutu Slawistyki PAN w Warszawie, Dariusz Brzostek – kulturoznawca, teoretyk literatury,  dyrektor Instytutu Nauk o Kulturze Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz Stefan Chwin, pisarz, eseista, historyk literatury, profesor zwyczajny Uniwersytetu Gdańskiego. Spotkanie poprowadzi Beata Maciejewska, historyczka, dziennikarka „Gazety Wyborczej”, autorka wielu książek popularyzujących historię.